27 gru 2020

Rozdział 43. Matka

 Tenten po podróży przez pustynię, a potem przez las, była zmęczona i marzyła o porządnym obiedzie - a jednak trochę zazdrościła Kankuro i Temari, którzy w pierwszej kolejności musieli zameldować się u Kakashiego. Chętnie poszłaby z nimi, ale dobrze wiedziała, że najpierw musi odwiedzić najwyższą instancję.

Lin-Lin i tak będzie zła, ale lepiej postarać się obniżyć stopień jej irytacji. A więc musiała z nią porozmawiać, zanim do domu przyjdzie delegacja w swaty. Nie należała do osób, które dobrze reagują na niespodzianki.

Tenten zmierzała do domu cała w nerwach, wiedząc, że trudno będzie jej wyjaśnić, skąd właściwie się wzięła w wiosce Liścia niecały miesiąc po swoim wyjeździe, gdy planowała wrócić o wiele później - ściślej, trudno będzie to wyjaśnić, nie przechodząc od razu do sedna sprawy.

Zobaczyła sklep, nad którym mieszkały. W środku kilkoro dzieci przyglądało się łakomie słodkim wypiekom. Matka zauważyła ją przez szybę. Tenten pomachała do niej - głupi, dziecinny odruch - i zobaczyła, jak Lin-Lin zacina usta i mruży oczy. Nie wyglądała na zaskoczoną.

Tenten wzięła głęboki wdech i weszła do środka. Nie zdążyła podjąć żadnej decyzji - podejść do matki czy usiąść w kącie i czekać - ale kiedy stała bezradnie koło wejścia, Lin-Lin uwinęła się błyskawicznie. Wcisnęła dzieciakom torby z wypiekami i odprowadziła je. Jak tylko drzwi się zamknęły, przekręciła klucz i obróciła tabliczkę napisem “zamknięte” do zewnątrz.

- A więc, córko, poszłaś po rozum do głowy?

Tenten skuliłaby się pod jej surowym spojrzeniem, ale powstrzymała się przed naturalnym odruchem. Stojąc prosto, patrzyła na matkę wyzywająco. Nauczyła się nie okazywać w jej obecności słabości, bo stawiałaby się tym samym na przegranej pozycji w dyskusji.

Czuła jednak, jakby grunt osuwał jej się spod nóg. Skoro Lin-Lin nie była zaskoczona - na pewno nie tak, jak powinna - można było przypuszczać, że jakieś informacje o przyczynie nagłej wizyty do niej dotarły. Tenten pomyślała nawet przez chwilę, że naiwnie było sądzić, że nic z sunijskich plotek nie dotrze do Konohy. Kraje Ognia i Wiatru nie leżały aż tak daleko od siebie, choć można było pomyśleć inaczej, gdy wokół jak okiem sięgnąć rozciągała się tylko pustynia.

Pytanie matki zbiło ją z tropu. Owszem, wrócił jej rozsądek, z którego przez dwa lata nie potrafiła skorzystać - ale Lin z pewnością miała coś innego na myśli.

- Nie wracam do Konohy, jestem tu tylko, żeby z tobą porozmawiać - powiedziała szybko. Chcąc zorientować się, na czym stoi, i nauczona doświadczeniem, że lepiej mówić wprost niż snuć domysły, dodała: - Spodziewałaś się mnie?

Lin-Lin skinęła głową.

- Owszem. Można powiedzieć, że pustynny jastrząb zwiastował twoje bliskie przybycie - oświadczyła Lin-Lin.

Potem odwróciła się i poszła po schodach na górę, do mieszkania.

Tenten nie wiedziała, co myśleć o zachowaniu matki - zwłaszcza o jej chłodnym i wyniosłym tonie. Postanowiła poczekać. Położyła przy drzwiach torbę i usiadła przy stoliku, tuż obok schodów. 

Lin-Lin wróciła już po chwili. Usiadła naprzeciw niej i położyła przed nią zwinięty w rulonik pergamin. Nie spuszczała przy tym z niej wzroku, który tym razem nie był chłodny, a badawczy, jakby sądziła, że Tenten coś przed nią ukrywa i zdradzi się wyrazem twarzy.

Zwój z zewnątrz był ciemnoniebieski - wyglądał podobnie jak listy, które przychodziły do niej dawno temu, przed wojną. Był opieczętowany, tak jakby go nie otwierano, ale nie było śladu czakry, od razu można było wyczuć, że nie ma na nim żadnych zabezpieczających pieczęci używanych przez shinobi.

W czasach, kiedy korespondowała z Gaarą konwencjonalnymi metodami, wybór padł na jastrzębie, bo listy nie wpadały w niepowołane ręce. Tym razem było inaczej. Tenten zastanawiała się, kto z Suny miałby do niej pisać, skoro dopiero niedawno tam była. Z pewnością nadawca nie znał zwykle używanych technik służących ochronie tajemnicy korespondencji. Albo o nie nie dbał.

- Czytałaś? - zapytała.

Lin-Lin uniosła brwi.

- Uważasz, że mogłabym to zrobić? - zapytała z niezadowoleniem. - Nie, nie czytałam. Ty też nie, i mimo to jesteś pewna, że chcesz tam wracać?

Tenten wpatrzyła się w nią z zaskoczeniem.

- Mamo… - powiedziała karcąco. Czyż Lin-Lin ubzdurała sobie, że ona wplątała się w jakiś konflikt, obraziła się i przybiegła schować się w domu?

Pomyślała o listach, które kiedyś wymieniała z Gaarą, i o tych dwóch, które bez czytania zniszczyła, przy milczącej aprobacie Lin-Lin.

Cóż, obrażenie się i zaszycie w domu nie było jej całkowicie obce. Zwykle nie chowała się i nie uciekała, choćby nawet miała na to ochotę. Wolała konfrontację. Ale tamten przypadek był inny. Nigdy nie ogarnęło jej takie zniechęcenie i zobojętnienie, jak wtedy, po śmierci Nejiego. Kiedy postanowiła odepchnąć od siebie wszystkich. 

Z dzisiejszej perspektywy sądziła, że to nawet nie chodziło o Nejiego. Nawet myślenie o nim nie budziło w niej wtedy emocji. Po prostu pierwszy raz miała okazję, żeby się nad sobą rozczulać, więc z niej skorzystała. To nie miało zbyt wiele wspólnego z wojną ani z Nejim, za to bardzo dużo z procesami myślowymi w głowie rozpieszczonej jedynaczki, która wszystko dostawała za darmo i nic nie osiągnęła własnymi siłami.

Teraz Lin-Lin wbiła w nią świdrujące spojrzenie. Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. I jeszcze coś, co sprawiło, że jej rysy wyraźnie złagodniały.

- Od lat nie powiedziałaś do mnie “mamo” - zauważyła, niemal neutralnym tonem, a jednak gdzieś pod powierzchnią ukryte były emocje. Tenten nie mogła sama przed sobą udawać, że nie zauważyła, jak zadrżały jej wargi.

To prawda, zwracała się do niej wyłącznie po imieniu, odkąd odkryła, jak wiele matka przed nią zataiła. I dlaczego to zrobiła.

Lin-Lin prawdopodobnie znała tajniki pieczętowania najlepiej ze wszystkich - żyjących - ludzi - ale nigdy się do tego przed nią nie przyznała i nie zaproponowała jej żadnej pomocy, choć wiedziała, że wcale nie dla zabawy, i nie dla ambicji, szukała sposobów na pieczętowanie czakry bijuu, tak, by całkowicie oddzielić ją od czakry jinchuuriki.

Tenten nie potrafiła wybaczyć matce milczenia, wcale nie dlatego, że wierzyła, iż ma niesamowity potencjał i mogłaby uwolnić Gaarę od Shukaku. Miała żal do Lin-Lin, ponieważ ona wiedziała, że jeśli bijuu zostanie wyciągnięty z jego ciała, Gaara umrze - ale nigdy niczego nie zdradziła. 

Teraz Tenten szczerze wątpiła, czy potrafi znaleźć z nią jakąś nić porozumienia. Zamierzała po prostu zakomunikować: wychodzę za mąż, czy ci się to podoba czy nie. 

Jednak teraz, widząc jej wyraz twarzy w reakcji na to proste słowo “mamo”, ostre słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Gaara nie zaaprobowałby takiego postawienia sprawy. Powiedziałby: To mimo wszystko twoja matka. Zależało mu na błogosławieństwie Lin-Lin o wiele bardziej, niż jej.

Musiała więc przynajmniej spróbować, bo zostawienie wszystkiego w rękach Temari najpewniej doprowadzi do awantury.

- Mamo. - Odezwała się w końcu. Później już poszło łatwo; o wiele łatwiej niż się spodziewała. - Gaara poprosił mnie o rękę. Chciałabym… Wolałabym mieć twoją zgodę.

Lin-Lin przypatrywała jej sie przez chwilę z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy. 

- Cóż… Widzę, że Kazekage wbrew temu, co o nim mówią, czasami się myli.

Wypowiedziała te słowa z podejrzaną satysfakcją, a Tenten zamrugała intensywnie, bo poczuła się, jakby ktoś wylał na nią wiadro zimnej wody.

Czy naprawdę spodziewała się, że Lin zmięknie, jeśli ona wyciągnie do niej rękę?

Czy to znaczy, że będzie żądała respektowania wcześniejszych ustaleń?

- Gaara powiedział ci, że będę w Sunagakure dziesięć tygodni i wrócę. Ale to on powiedział. A ja zapewniam, że nikt nie będzie decydować za mnie - oświadczyła, zanim zdołała się powstrzymać.

Lin-Lin posłała jej słaby uśmiech.

- Rzeczywiście, powiedział, że wrócisz - przyznała. - Gdybym zażądała gwarancji na piśmie, pewnie bym ją dostała. Zależało mu, żebyś podjęła szkolenie i nauczyła się pieczętować czakrę, jakby naprawdę sądził, że to wszystko zmieni.

Powiedziała to pobłażliwym tonem, który świadczył, że nie zmieniła zdania na temat rozwijania technik pieczętowania. Nadal kojarzyły jej się z bijuu, łamaniem praw natury.... i z kłopotami.

- Więc dlaczego się zgodziłaś? - zapytała Tenten. Nagle wydało jej się to istotne, chociaż przedtem się nie zastanawiała. Będąc w Sunagakure, odsuwała myśli o matce i jej intencjach w najdalsze zakamarki umysłu.

Lin-Lin postukała palcami otwartej dłoni w blat stołu.

- Nie zamierzałam. Siła płynąca z technik jest równie łatwa do złamania, co utworzone dzięki nim pieczęcie. Ale ta przykra prawda jest zrozumiała tylko dla tych, którzy naprawdę zgłębili fuinjutsu - odparła z arogancją charakterystyczną dla kogoś, kto uważa, że na jakiś temat wie już wszystko. - Zapytałam więc, dlaczego jego zdaniem powinnam zaakceptować ten pomysł. I zaakceptowałam go, ponieważ uwierzyłam, że odpowiedział szczerze.

Tenten przymrużyła oczy. Wpatrywała się w matkę, jakby chciała prześwidrować ją wzrokiem i wydusić tym samym rozwiązanie zagadki. Nie znosiła, kiedy Lin-Lin wyrażała się w taki niejasny sposób, czerpiąc przy tym wyraźną satysfakcję, że nie da się jej zrozumieć.

- “Zgodzi się pani, ponieważ Tenten jest nieszczęśliwa. Żadna matka nie może w takiej sytuacji stać z założonymi rękami”. Wybrałaś sobie absztyfikanta, który nawet przychodząc z grzeczną prośbą, wydaje polecenia.

Tenten walczyła z mięśniami twarzy, żeby się nie uśmiechnąć.

- Polubiłaś go. - Pozwoliła sobie zauważyć. 

Lin-Lin uniosła dłoń i zachwiała nią na boki w geście niezdecydowania.

- To daleko idący wniosek. Tacy mężczyźni są równie pociągający, co niebezpieczni.

- Ale?

- Ale wydaje się uczciwy. Zaufam twojej ocenie. 

Tenten przeanalizowała jej słowa.

- Czyli się zgadzasz. - Powiedziała. Nawet teraz, choć miała chwilę, by przyswoić ten niespodziewany obrót sytuacji, nie potrafiła opanować zaskoczenia.

Lin-Lin uśmiechnęła się chytrze.

- No, nie wiem jeszcze - powiedziała jakby z wahaniem, ale ewidentnie była to prowokacja. - Jaką techniką tak cię uszczęśliwił?

Tenten skamieniała i wybałuszyła na nią oczy.

Lin-Lin machnęła nonszalancko ręką i wydęła usta, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z dwuznaczności pytania.

- Chodzi mi o to, że się pomylił i oczekuję, że się do tego przyzna. Siła fizyczna nie jest nikomu potrzebna do szczęścia. Albo inaczej, budowane na niej szczęście jest bardzo kruche. Ale tego już nie omieszkam wytknąć przy jakiejś okazji. - Zastanowiła się. - Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić. Nigdy nie usłyszysz ode mnie: a nie mówiłam.

Tenten powstrzymała się, żeby nie prychnąć gniewnie. Lin-Lin okazała jej przychylność, która na pewno musiała ją kosztować. A teraz rzuciła tę obcesową uwagę. Tenten starała się jednak nie zepsuć wszystkiego słusznym oburzeniem. Przeciwnie. Pomyślała, że może zdobyć się na szczerość.

- Nie łudź się, że się wystraszę, mamo. Kocham Gaarę. I wiem, że on mnie kocha. Powiedział mi to. - Dodała, próbując zapanować nad emocjami. Kiedy o tym myślała, miała ochotę śmiać się i tańczyć. Jak do tej pory nie podzieliła się nowiną z nikim, przed kim mogłaby tak po prostu okazać radość. W Sunagakure, i w sumie tutaj też, miała absurdalne wrażenie, że Temari ją śledzi i ocenia. Oczekuje, że będzie opanowana, bo tylko wtedy sunijczycy będą ją szanowali. Gdyby okazała, jak bardzo jest podekscytowana mogąc powiedzieć on mnie kocha, zostałaby uznana za godną pożałowania idiotkę.

Teraz jednak nie była w Sunie i mogła odetchnąć. Korciło ją, żeby wyjąć pierścionek, który zawiesiła sobie na srebrnym łańcuszku. Strasznie chciała się nim pochwalić - komuś, kto zrozumie jego wartość. Pomyślała jednak, że to byłoby dziecinne zachowanie. Nie może się zbłaźnić przed matką. Tym bardziej nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć się z Lee. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów miała mu do powiedzenia coś ważnego, co nie dotyczyło Nejiego. Być może teraz wreszcie mogliby porozmawiać bez ciężkiej atmosfery, która zawsze między nimi wisiała. 

Wiedziała, że musi porozmawiać z Kakashim, ale on się chyba nie obrazi, jeśli najpierw postara się znaleźć mistrza Gaia i Lee.

Lin-Lin trochę ostudziła jej dobry humor, gdy uśmiechnęła się, jakoś smutno, a nie cynicznie jak zwykle.

- Mam nadzieję, że miłość to nie wszystko, co macie, bo na dłuższą metę nie wystarczy. Możesz mi uwierzyć na słowo, bardzo trudno jest rzucić wszystko i zbudować sobie nowe życie gdzieś, gdzie jesteś nikim. A ja nie pozwolę ci przyznać się do prawdziwego nazwiska, i do ślubu pójdziesz w kimonie, na którym nie ma symboli klanu.

Tenten nachmurzyła się i wzruszyła ze zniechęceniem ramionami. Że też Lin musiała od razu z czymś takim wyskoczyć. Nawet nie przyszło jej do głowy prosić o symbole klanu. Nie zamierzała wkupić się w niczyje łaski.

- Muszę już iść. - Uciekła się do wybiegu. - Przyjdziemy za... nie wiem, godzinę, dwie? Najlepiej powiedz, kiedy mamy przyjść. I proszę, bądź miła.

Lin pokręciła niezdecydowanie głową, jakby się nad czymś zastanawiała.

- Zależy, kto ci towarzyszy.

- Jego brat i siostra. - Odpowiedziała Tenten z niewinną miną. Zauważywszy, jak matka przewraca oczami słysząc o Temari, dodała: - Odkurz twoją księgę z autografami, będziesz miała następną ważną personę do kolekcji.

Uwaga ta miała czysto złośliwy charakter. Lin-Lin założyła sobie księgę zasłużonych w charakterze niewybrednego żartu - bawiło ją składanie propozycji wpisania się do niej różnym ważniakom, którzy sądzili, że wioskowa, atrakcyjna co prawda, ale jednak kucharka, ekscytuje się ich wielkimi dokonaniami wojennymi. Tenten była przekonana, że w całej tej zabawie najważniejsze jest zakpienie z jej przyjaciół. Dlatego nie potrafiła ukryć zaskoczenia, gdy Lin-Lin wyjęła swoją słynną księgę spod lady.

- Trochę szacunku, moja droga, poszerzyłam zbiory. Nawet wczoraj, korzystając z wizyty ważniaków u miłościwie nam panującego, zdobyłam nowe trofeum do kolekcji. Kolega z frontu cię szukał; powiedziałam, że ptaszki wyśpiewały mi, iż jeśli parę dni tu zostanie, to zapewne się ciebie doczeka.

Tenten poczuła, jak niepokój skręca jej wnętrzności. Spokojnie, pomyślała sobie. Front i ważniacy jeszcze nic nie znaczą. Chociaż nie przychodził jej do głowy nikt inny z zagranicy, kto mógł chcieć ją widzieć.

- Kolega? - zapytała.

Lin-Lin uśmiechnęła się beztrosko i otworzyła swoją księgę. Tenten bała się ją obejrzeć. Zamiast tego skręcała się pod życzliwym, ale badawczym spojrzeniem matki. Poczuła, że robi jej się duszno, jeszcze zanim dostała jednoznaczną odpowiedź.

- Tak, słynny zaufany doradca Raikage.

Czego on może chcieć? Ich ostatnia rozmowa nie należała do takich, po których wpada się towarzysko do kogoś na herbatę, bo akurat było się w pobliżu.

Miała nadzieję, że ma dla niej propozycję zawodową - brakuje im w Kumogakure ostrej stali albo coś podobnego. I że jest na nią obrażony. Oby.

Wiedziała, że powinna mu jakoś powiedzieć, a teraz straciła wygodną wymówkę, że listem jest nietaktownie, a Chmura za daleko. Tak naprawdę, wolałaby jednak, żeby dowiedział się od kogoś innego. Mogłaby sobie wtedy mówić, że na pewno nie zrobiło to na nim wrażenia. Jeśli Darui dowie się o ślubie od niej, będzie widziała, czy nawet teraz, po kilku miesiącach, to dla niego rozczarowanie.

A może wie już od Asu? Podobno się przyjaźnią. Jeśli Asu mu to taktownie przekazała, ona nie powie - nie pomyśli - o kapłance już nigdy źle. Na pewno.


Za Tenten zamknęły się drzwi. Chociaż wchodząc tutaj promieniowała szczęściem, można było odnieść wrażenie, jakby teraz uszło z niej powietrze.

Iselin pomyślała, że przynajmniej zyskała na czasie. Z jej twarzy spełzł przyklejony uśmiech. Potarła skronie. Musiała pomyśleć.

Życzyłaby sobie, żeby wszystko było tak różowe, jak - najwidoczniej - wyglądało to w oczach jej córki. Ale, no właśnie. Sunagakure. Nic, co wiedziała o tej wiosce, nie napawało optymizmem.

Kazekage? Był inny, niż go na początku oceniła. Zresztą, o tym przekonała się już dawno temu. Skoro Neji uznał go za godnego zaufania, skoro go zaakceptował, musiał mieć pewność, że nie skrzywdziłby Tenten.

Jednak otaczał się niegodnymi zaufania ludźmi. A nieumiejętność oceniania ludzi to w polityce i w wojsku bardzo zła cecha.

Spojrzenie Iselin padło na zwinięty w rulon liścik, który został na stoliku, bo Tenten w pośpiechu o nim zapomniała. Powinno ją chociaż trochę obchodzić, co w nim jest. A może to tylko wrodzona podejrzliwość Iselin kazała jej czuć niepokój, podczas gdy jakaś koleżanka jej córki przypomniała sobie, że chciałaby przyprawy i herbatę z Konohy.

Podniosła liścik ze stolika. Mrowiły ją palce, żeby jednak przeczytać wiadomość. Męczyła ją myśl, że tak naprawdę nie wie, co tam, na środku pustyni, się dzieje. Nie stanowiłoby problemu spreparowanie nienaruszonej pieczęci.

Odsunęła od siebie tę myśl i schowała list do kieszeni, by później zanieść go do pokoju Tenten. Łamiąc prywatność, nic by nie uzyskała, ani informacji ani spokoju. Potrzebowała kogoś, kto zbada sytuację tam, na miejscu..

Podeszła do drzwi i wyjrzała na uliczkę. Zaczepiła pierwszego przebiegającego w pobliżu dzieciaka - chłopca, który nie skończył jeszcze akademii.

- Sentaro-kun. Mam dla ciebie kilka darmowych dorayaki - powiedziała.

Chłopczyk natychmiast do niej podbiegł.

- Naprawdę? - Z łakomstwa zaświeciły mu się oczy.

- Tak. Ale musisz pobiec po Rocka Lee. Migiem.

Sentaro przygryzł wargi.

- No, ale mistrz jest dzisiaj z drużyną za wioską, mają trening przed misją - zauważył.

- Wiem. Dlatego płacę za usługę. I za szybkość wykonania - odpowiedziała, uśmiechając się uprzejmie.

- A jeśli sensei nie może przyjść? - Stropiony chłopczyk wygiął usta w podkówkę, bo oddalała się przed nim wizja darmowych słodkości.

Iselin prychnęła ze zniecierpliwieniem.

- Jak to nie może? Przekaż, że chcę z nim rozmawiać. I nie zapomnij podkreślić, że chcę z nim rozmawiać natychmiast.

Nie liczyła na to, że Lee tym razem zdradzi jej, kto w Sunagakure może kombinować i kręcić na własną korzyść. Ale będzie wiedział, na kogo zwrócić uwagę.


Konoha, 2 lata wcześniej, 4 miesiące po zakończeniu wojny z Madarą (związek z retrospekcją z rozdziału 9.)


Iselin postawiła przed Lee kubek parującej herbaty. Naczynie wylądowało na blacie kuchennego stołu z brzękiem, zdradzając, że użyła do tej czynności nadmiernej siły. Cofnęła się i oparła o szafkę.

Lee, zazwyczaj energiczny i głośny, zacisnął dłonie na kubku i podniósł na nią przygaszony wzrok.

Iselin zacisnęła dłonie na blacie kuchennym. Wcześniej, przez chwilę, miała ochotę chwycić tego chłopaka, przełożyć przez kolano i spuścić mu klasyczne lanie. Prawdopodobnie nikt tego nigdy nie zrobił, stąd trzymały się go głupie pomysły.

Teraz przeszła jej na to ochota. Patrząc na niego, nie mogła nie pomyśleć, że przez te trzy miesiące niemal bez przerwy przesiadywał w jej kuchni. Z Tenten. O ile nie byli na treningu. Nawet on miał problem z namówieniem Tenten, by ruszyła się z domu, i nie domyślał się, z czego to może wynikać.

Cóż, ona też się długo nie domyśliła. Chociaż żyła na tym świecie znacznie dłużej i widziała więcej od niego. Ale to, że Tenten wpadała w apatię, nie wydawało jej się dziwne. To fazy dobrego nastroju powinny były wcześniej dać jej do myślenia.

- Coś taki przyćmiony? - zapytała. W jej głosie brzmiała złość, wbrew intencjom. - Siebie też szpikujesz zielskiem?

Shinobi nadal na nią patrzył, i nic nie powiedział. Iselin pomyślała, że gdyby teraz zaczęła okładać go na oślep pięściami, nawet by się nie zasłonił. Nie mogła nawet wyładować na nim złości, to frustrujące.

Westchnęła.

- Lee, jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna, że zaopiekowałeś się moją córką. Bez ciebie byśmy sobie nie poradziły. Odłożyłeś na bok…

- Niech pani się nie wysila.

- Słucham?

Lee popatrzył na nią pewniej. Nie wstał. Mocniej zacisnął ręce na kubku.

- Niech pani się nie wysila. I nie wmawia mi bohaterstwa. Tenten pomogła mi w takim samym stopniu… - zaciął się. - Nie, przepraszam, chyba nie. To przede wszystkim ona mi pomogła. Nie zapomniałem o sobie, po prostu zaciskałem zęby, bo byłem jej potrzebny. I to poczucie, że mnie potrzebuje, sprawiło, że nie mogłem załamywać rąk.

Iselin z trudem stłumiła uśmiech. Byłby to gorzki uśmiech, pozbawiony wesołości. Ale przepełniony satysfakcją. Lee, który w najbardziej niespodziewanych momentach wykazywał się dojrzałością godną kogoś dwa razy starszego, wytrącił jej właśnie broń z ręki. Jeszcze przed chwilą miała ochotę go skrytykować, wygłosić tyradę, jak wielką głupotą się wykazał.

Lee był dla niej niemal jak syn. Wszyscy troje byli dla niej jak własne dzieci. Neji był zawsze najbardziej niezależnym z nich, najbardziej samodzielnym, i nie sądziła, że będzie jej go aż tak brakowało. Wiedziała, że Lee też go brakowało, i że przede wszystkim czuł na sobie nadmiar odpowiedzialności. Nie była dla niego pomocna. Nie potrafiła poradzić sobie z własną córką, bo Tenten już wcześniej się od niej odizolowała, już wcześniej nie chciała z nią rozmawiać. Dlatego Iselin nie potrafiła jej zrozumieć, ani tego, co się z nią dzieje. Uznała, że ten stan przypominający depresję jest normalny, i że normalne jest, że Tenten nie chce o niczym z nią rozmawiać.

Zresztą, może i tak by nie chciała.

- Co chcesz przez to powiedzieć, Lee? - zapytała beznamiętnym tonem. Nie podejrzewała go o złe intencje, ale musiała zapytać. - Że podawałeś jej substancje psychoaktywne, żeby mieć się kim opiekować? Że czułeś się potrzebny, musząc jej pilnować?

Przez twarz Lee przebiegł grymas złości. Dobrze, przynajmniej jakaś reakcja. Odsunął od siebie kubek.

- Nie, ale gdyby nie było to dla mnie wygodne… Może gdybym nie potrzebował czegoś tak absorbującego, szybciej bym się zorientował. - Zamilkł, a potem nagle prychnął i uderzył pięścią w stół, lekko. - Jak głupim trzeba być? Zioła na uspokojenie uspokajają. A nie zabijają emocje.

 Iselin pokręciła powoli głową.

- To też ich nie zabija. Jedynie tłumi i pozwala schować bardzo głęboko. To są silne narkotyki. - Powiedziała to słowo z naciskiem. Gwałtownie odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko chłopaka. Poruszył się niespokojnie, jakby chciał schować twarz w dłoniach. Zamiast zasłonić się, zacisnął dłonie w pięści i położył je przed sobą. Aż za bardzo widać było, że targają nim wyrzuty sumienia.

Nią też targały. To nie ona się zorientowała, sam do niej przyszedł ze słoikiem ziółek i nieokreślonymi podejrzeniami.

- Mówię ci to dlatego, żebyś zrozumiał, że to właśnie teraz, z powodu odstawienia, Tenten będzie cię potrzebować.

Lee podniósł rękę do twarzy i potarł skronie. Następnie oderwał dłonie od twarzy i popatrzył na nią. Wyglądał na bardzo zmęczonego.

- Wybaczy pani - odezwał się, a w jego głosie po raz pierwszy zabrzmiało zdecydowanie. - Ale przede wszystkim zamierzam napisać do Gaary.

Nie była zaskoczona, że wymienił to imię. Jednak mimo to poczuła złość, i musiała powstrzymać odruch, żeby nim nie potrząsnąć. Albo strzelić go w ucho. Jak bardzo pod pewnymi względami nie różnił się od Nejiego. Jak młodzi i naiwni oni wszyscy byli.

- Nie wyrażam na to zgody - powiedziała.

- Nie jest mi potrzebna. Tenten sama by do niego napisała, gdyby…

- Gdybyś jej nie odurzał znieczulaczami? - Mogła to ująć inaczej, ale akurat w tej chwili zagranie na jego wyrzutach sumienia było jej na rękę. - I to takimi, które na świecie są kojarzone wyłącznie z Suną? Którymi podczas drugiej wojny Kazekage szpikował swoich żołnierzy, żeby się nie wycofali?

Lee potrząsnął przecząco głową, nie patrząc jej w twarz.

- To nie ma nic do rzeczy.

Iselin prychnęła głośno.

- Mylisz się, to ma wszystko do rzeczy, bo przywlokłeś to gówno z Suny. Kto wie, może tam hoduje się to w każdej doniczce. Wszyscy tam są zdrowo popierdoleni.

Lee zacisnął zęby i wstał, wywracając krzesło. Spojrzał na nią z góry. 

- Oczywiście. Gaara osobiście wyhodował to w prywatnej doniczce, pielęgnował z troską, tylko po to, żeby w odpowiednim momencie wcisnąć Tenten i się jej pozbyć. To dużo łatwiejsze niż powiedzieć: sorry mała, ale mam wielką politykę do ogarnięcia i przez to brak czasu na twoje płacze i twoje problemy, więc radź sobie sama.

Patrzył na nią tak intensywnie, że poczuła się nieswojo i odwróciła wzrok. Lee podniósł krzesło i usiadł z powrotem.

- Przemawia przez panią gniew. I strach. Ale niech pani nie rzuca takich oskarżeń, bo to się nawet na włosku logiki nie trzyma - ocenił. Przez chwilę nic nie mówił, być może czekając, aż przyzna mu rację. Nic nie powiedziała, była na to zbyt rozgniewana. Lee dodał już grzecznym, oznajmującym tonem: - Gaara prosił… zobowiązał mnie, żebym się z nim kontaktował. Nawet ostatnio do mnie pisał z pytaniem, czy wszystko w porządku. Może powinienem napisać mu prawdę?

Iselin wydęła wargi.

- Świetny pomysł, już widzę tę prawdę na piśmie - powiedziała ironicznie. - “Tenten była spokojna, aż za spokojna, więc z ostrożności dyżurowałem, żeby nie pocięła się nożyczkami. Do wczoraj, kiedy dostała ataku złości i rozjebała pole treningowe, że nie było czego zbierać”. Tak to sobie wyobrażasz?

Lee nachmurzył się.

- Mniej więcej. Mniej dosadnie - wymamrotał.

Iselin oparła się o stół. Starała się zacząć myśleć chłodno, ale przychodziło jej to z oporami.

- Zareagowała tak, bo Kazekage ma kobietę - powiedziała.

Lee popatrzył na nią z uniesionymi brwiami. Jego twarz wyglądała dziwacznie, gdy był zaskoczony.

- Co? - zapytał.

- Kazekage kogoś ma. Wiem to od Tenten - powiedziała powoli artykułując słowa. Mimo przytłaczającej sytuacji, była zadowolona, że przynajmniej ma argument, który wybije Lee z głowy absurdalne pomysły. Czasami trzeba wybrać, komu jest się winnym lojalność.

Lee dalej marszczył brwi w wyrazie niedowierzania.

- A ona?

Zadał to pytanie, ale potem zrobił minę, jakby coś mu się rozjaśniło. Iselin pokiwała głową, jakby dla potwierdzenia jego myśli.

- Przecież jest tu delegacja z Suny. Kankuro i świta. Rozmawiała z kimś. Wpadła w złość, zrobiła zadymę. Potem przyszła do domu, rozpłakała się, powiedziała mi… kilka rzeczy.

- Jakich?

Nie podobało jej się, że nagle stał się tak dociekliwy. 

- Że mu ufała, że szybko się pocieszył, że jebana Asu.

Lee poruszył się niespokojnie, a Iselin pomyślała, że to doprawdy urocze, gdy siedemnastoletni chłopak tak reaguje na wulgaryzmy. Wzruszyła lekceważąco ręką.

- Typowe rozżalenie rozczarowanej dziewczyny - powiedziała.

- To nie Tenten, tylko proszki - zaprotestował shinobi.

Iselin potrząsnął głową.

- Proszki, może w jakimś stopniu. Ale Tenten jest świadoma. Zaczyna do niej docierać. To dobrze. Złość jest zdrowa, płacz jest zdrowy, wyżalenie się jest zdrowe - mówiąc to miała świadomość, że jej punkt widzenia jest dość egoistyczny. Tenten od dawna nie rozmawiała z nią szczerze, nawet przez chwilę. Teraz pojawiła się szansa, że to się zmieni. - Ona dopiero teraz przerobi emocjonalnie to, co racjonalnie zaakceptowała. Również tę dziecięcą miłostkę.

- Wydaje mi się, że pani strasznie nie chce się pogodzić z tym, że Tenten jest dorosła - odezwał się Lee. - Ale ona jest dorosła i udając, że jest inaczej, nie nadrobi pani czasu jaki straciła na szarpanie się z nią i nie pozwalanie jej na samodzielność. Nie odzyska jej pani, rozdzielając z kimś, kogo kocha. 

Iselin żachnęła się.

- Rozdzielając? Ja ich rodzieliłam? 

- Teraz chce to pani zrobić.

- Chyba naczytałeś się ckliwych romansów z półki mojej córki. To nie jest czas na wielką miłość, Lee. Jesteś młody, więc wydaje ci się, że twoje życie decyduje się teraz i że to, co jest dla ciebie ważne teraz, będzie takie zawsze. Za dziesięć lat będziesz się śmiał z samego siebie, bo dopiero uczysz się życia. Tenten uparła się na chłopaka w ramach młodzieńczego buntu, żeby mi się sprzeciwić.

- To trzeba było jej nie utrudniać, jeśli ma pani rację, dzisiaj już nie byłoby tematu.

- I nie będzie tematu, twój przyjaciel ma kobietę. Nie słyszałeś?

Lee wzruszył ramionami.

- I co z tego? Prawie każdy kogoś ma. I to często nic nie znaczy.

Iselin miała ochotę zakląć. Myślałby kto, że mało obyty w świecie chłopiec okaże się taki postępowy.

- Twoja lojalność wobec Kazekage zwala z nóg, dosłownie. Wszystko opada, jak się widzi takie świadectwo tępoty. Ktoś z otoczenia Godaime…. nie wmówisz mi, że nie, bo od byle kogo byś nie wziął…  A więc ktoś z jego zaufanych ludzi wciska ci pod płaszczykiem ziółek na uspokojenie coś, co zmienia człowieka w automat. Tenten wpada przez to w depresję, a twój uwielbiany przyjaciel, ta ikona szlachetności, przysyła dwa, dokładnie dwa liściki, poza tym wracając do swoich spraw i do przyjemniejszego towarzystwa, bo jak wiadomo krew nie woda, a nieużywany członek traci swoją funkcję. Tenten jest naiwna, ma siedemnaście lat i klapki na oczach, które zresztą teraz opadły. A ty, przepraszam bardzo, ale co tłumaczy twoją naiwność? Głupi jesteś? Teraz, kiedy Tenten ma szansę wrócić do równowagi po naprawdę ciężkich trzech miesiącach, zamierzasz zawracać jej głowę chłopakiem? Fundować huśtawkę emocjonalną? Z jakimi perspektywami na przyszłość? Życie Kazekage jest w Sunie, to od początku była mrzonka. A ty, jako dobry przyjaciel, lata temu powinieneś wybić Tenten głupoty z głowy. Gdybyś to zrobił, nie byłoby dzisiaj tej sytuacji. Więc zanim postanowisz się wtrącić, upewnij się, że tym razem wszystkiego nie spierdolisz.

Lee nadal patrzył na nią wrogo, miała wręcz wrażenie, że jego niechęć do niej w czasie tej rozmowy poważnie wzrosła. Jednak nie odpowiedział od razu, co świadczyło, że analizuje i być może zaczyna trzeźwo myśleć.

- Jest pani aż tak przekonana do swoich racji?

Iselin popatrzyła na niego z powagą.

- Lee, emocje to nie wszystko. I wierz mi, że lepiej mieć złamane serce niż złamane życie.


Dwa lata wcześniej

Lee czuł, że zaraz pęknie mu głowa. Od nadmiaru myśli, które się w niej kłębiły. I trochę ze stresu. Było mu niedobrze i przez chwilę myślał, że zwymiotuje, chociaż nie miał nic w żołądku od wczoraj. 

Wokoło było wiele namiotów, gwar i ścisk, wielu ludzi gdzieś spieszyło z rozkazami, szykowali się do przegrupowania sił.

Oczywiście, to nie był koniec wojny, tylko bitwa się skończyła. Jedna z wielu. Dla niektórych najgorsza.

Zaciskał pięści, próbując opanować wściekłość. Jego gniew był tym bardziej dokuczliwy, męczący, że nie wiedział, na co go skierować. Poszedłby pobiegać,  ale przecież nie mógł.

Taka właśnie jest wojna, bezsensowna, nielogiczna, bolesna. Na każdej wojnie są ofiary.

Powtarzał w głowie nic nie znaczące frazesy, które tylko bardziej go złościły, ale musiał się uczepić jakichś myśli, czując, że inaczej eksploduje. A przecież to nic nie da, ktoś w tej sytuacji musi być opanowany. Ktoś musi zachować rozsądek.

Poniekąd, może głupio, spodziewał się, że tą niewzruszoną osobą będzie Gaara. Trochę tak, jakby właśnie on miał mieć receptę na to, jak się zachować. Powinien umieć radzić sobie ze śmiercią. I z rozpaczą żywych.

Naiwnie, nielogicznie, i pewnie niesprawiedliwie, spodziewał się, że Gaara zastąpi Nejiego. Neji był niemal zawsze opanowany, i zawsze potrafił poradzić sobie z Tenten. Wszystko spadało na niego, Lee w takich sytuacjach trzymał się z boku. Umiał sobie z nią radzić tylko wtedy, kiedy się gniewała i to uzewnętrzniała, ale nie wtedy, kiedy zapadała się w sobie.

O tym właśnie myślał, kiedy patrzył na Tenten, która najpierw wyglądała jakby miała się rozpłakać i krzyczeć, ale potem wpadła w ten swój charakterystyczny stupor, który tylko z pozoru był lepszy od wybuchu. Krzyczała wewnątrz, do środka - już jej się to parę razy zdarzyło, i Lee nigdy nie wiedział, co w takiej sytuacji zrobić. Neji potrafił ją uspokoić. Miał w sobie więcej empatii. Ale teraz go tu nie było - co gorsza, nigdy go nie będzie.

Czuł się bezużyteczny. Wtedy na progu namiotu pojawił się Gaara i Lee poczuł niemal radość, że nie będzie musiał przynajmniej martwić się o Tenten, że jak zwykle ktoś to z niego zdejmie. Trochę mu zrzedła mina, bo Gaara nie przypominał samego siebie z pola bitwy, opanowanego i pewnego siebie. Był trupio blady, poruszał się, jakby ktoś mu wrzucił na barki stukilowy ciężar. Sprawiał wrażenie przerażonego, gdy Tenten go zobaczyła, bo wtedy jakby skurczyła się w sobie i chciała się cofnąć, ale zamiast tego rzuciła się na niego z zaciśniętymi pięściami i zaczęła krzyczeć. Z perspektywy Lee, to był ten lepszy scenariusz rozwoju sytuacji. Dla Gaary, niekoniecznie, skoro z potoku słów Tenten wynikało głównie, że to jego wina i że ma się wynosić.

Lee pomyślał, że teraz to już sobie poradzi, i nawet próbował wypchnąć Gaarę z tego namiotu - problem w tym, że on, mimo że bezradny, ani myślał sobie pójść. Przynajmniej nie w tamtej chwili. 

Lee uznał, że skoro Gaara przyjął taką strategię, żeby pozwolić jej się wyładować, to on bynajmniej nie zamierza na to patrzeć - właściwie, nie zamierza słuchać oskarżeń, których Tenten później będzie się wstydzić. Wyszedł na zewnątrz. Chyba w tym namiocie doszło do rozmowy, bo Tenten przestała krzyczeć, a Gaara wyszedł dopiero po chwili. Wyglądał jakby spadła mu na głowę trzytonowa skała. Chociaż to sunijskie powiedzonko nie mogło być mniej trafne, skoro Gaara kruszył skały bez wysiłku.

Lee w pierwszym odruchu chciał go poklepać po ramieniu, ale tylko nieporadnie trącił go łokciem..

- Zrozumiem, jeśli uważasz, że jestem za to odpowiedzialny - powiedział Gaara.

Lee uniósł brew, zaskoczony. Chyba nie takiego zrezygnowanego tonu się spodziewał.

- Przestań, stary - powiedział z wysiłkiem. Gardło miał całkiem suche, jakby najadł się pieprzu. Wciąż było mu koszmarnie niedobrze. I nadal nie do końca chwytał, co się dzieje wokół. - Nie myślę tak, a Tenten… Ona tym bardziej tak nie myśli. 

- A jednak sądzisz, że nie powinienem był się tu pokazywać - odparł Gaara, patrząc na niego badawczo. Chyba wyrwał się z oszołomienia i zaczął analizować.

Lee tylko pokręcił głową. No tak, w pierwszej chwili szarpnął go za ramię, chociaż równie dobrze mógłby próbować ruszyć kamień. Nie myślał jednak, że Gaara nie powinien był przychodzić. Po prostu nie musiał tak trwać. Tenten potrzebowała katalizatora, żeby wylać z siebie złość i rozpacz, ale Lee nie był pewien, czy nie byłoby lepiej zostawić jej w spokoju, kiedy go znalazła. Myślał o tym, że może nie powinna być sama, ale z drugiej strony będzie jej wstyd, że ukierunkowała złość na Gaarę. 

- Myślę jedynie, że Tenten… że wszyscy potrzebujemy trochę czasu.

Gaara skinął głową bez przekonania. Jednak kiedy popatrzył na niego, sprawiał wrażenie o wiele bardziej zdecydowanego.

- Bądź z nią, dobrze? I jeśli tylko… uznasz to za właściwe, przyślij mi wiadomość. Chciałbym z nią porozmawiać.

Lee zastanowił się nad odpowiedzią.

- Lepiej uzbrój się w cierpliwość.

Nie chciał uświadamiać Gaary, że jeszcze niedawno Tenten zarzekała się, że nie chce go znać. I pewnie dlatego pokłóciła się z Nejim. Będzie potrzebowała trochę czasu.

Gaara odwrócił od niego wzrok i spojrzał na wysoką dziewczynę, która miała związane w koński ogon długie ciemne włosy i strój kunoichi, ale nie nosiła ochraniacza na czoło. Sprawiała wrażenie ochroniarza, i jak typowy ochroniarz stała z boku. Brakowało jej jednak opanowania. Lee minął ją przed kilkoma minutami. Zachowywała się wówczas nerwowo, jakby walczyła ze sobą, żeby nie wejść do namiotu, chociaż najwyraźniej miała inne rozkazy.

- Zostań tu, Asu. Na wszelki wypadek.

Dziewczyna chciała zaprotestować.

- Ale przecież… - Zrezygnowała z dokończenia zdania i potrząsnęła z lekką irytacją głową, gdy Gaara popatrzył na nią z naganą. - Gdzie tutaj?

- Dokładnie tu, gdzie stoisz - odparł Gaara zniecierpliwionym tonem. Popatrzył na Lee. - Asu jest medykiem. Nie ma lepszego. Wkrótce kogoś przyślę. Nie możecie tutaj zostać.

Odszedł w pośpiechu. 

Obóz niedługo trzeba będzie zwinąć. Lee zastanawiał się, czy Tenten będzie chciała teraz z nim rozmawiać. Wstydziła się łez, może powinien dać jej więcej czasu.

- A więc jesteś medykiem? - Popatrzył sceptycznie na ciemnowłosą dziewczynę. Wyprostowała się dumnie i wyglądała jakby ze dwa centymetry urosła, w momencie, kiedy Gaara powiedział, że “nie ma lepszego”. Karierowiczka?

Uśmiechnęła się serdecznie. Spodziewał się po niej innego zachowania, gdy zobaczył jak zareagowała na polecenie, żeby tutaj czekać.

- Jestem specjalistką od chorób ciała i duszy. Lekarzem i przewodnikiem duchowym. Poza tym Tenten to również moja przyjaciółka. Nie opowiadała o mnie?

Lee wzruszył ramionami. Co dziwne, nie opowiadała. Albo w tej chwili nie był w stanie sobie tego przypomnieć.

Asu uśmiechnęła się krzepiąco.

- Wiem, jak uśmierzyć ból. Poradzimy z nią sobie.